Każdy trening traktowałem, jak indywidualne wyzwanie, jak ceremonię, jak mistyczny rytuał. Skupienie w każdy wtorek, maksymalne najważniejsza jest ona – koszykówka, poza nią nie dopuszczam żadnych innych niezbędnych myśli. Wszystko musi iść zgodnie z planem mam swój harmonogram i muszę go wypełnić. Piję czarną mocną kawę a czasem litr energetyka, ładuję baterię do czerwoności, serce pompuje szybciej krew. Godzinę przed oglądam stare mecze NBA w internecie, zwracam uwagę na każdy drobny szczegół, podpatruje ruch zawodników, uwielbiam agresywny styl gry. W tym czasie gdyby doszło do trzęsienia ziemi, powodzi, wybuchu wulkanu i tak nie odwrócił bym uwagi od koszykówki. Gorzej było gdy trening został odwołany, to była wewnętrzna tragedia, wściekły byłem jak mnie pozbawiano mojej pasji.
To był czas gdy koszykówka w Czersku przeżywała okres swojej świetności i czy może się w przyszłości odrodzić? nie wiem.. ETER. Tego dnia we wtorek jak zawsze 20 minut przed godziną 20:00 przyszedłem do szatni, przywitałem się, przybiłem piątki założyłem strój sportowy. Wbiegłem na parkiet odbijając piłkę, kosze były jeszcze nie rozłożone, należało je ustawić. Sprzątaczka rozkładała kabel zasilający żeby podłączyć i rozłożyć kosze. Hala jest ogromna i dzięki temu daje dodatkowy power do gry, szybki sprint przed meczem, rozluźnienie nadgarstka i do dzieła. Najlepiej gdy ciało jest rozgrzane do czerwoności, wtedy nie czuć bólu, przez co unikasz nie potrzebnej kontuzji. MECZ. Każdy zawsze chce się wykazać swoim niezawodnym stylem gry, starszyzna wybiera skład, dobiera do siebie najlepszych zawodników. Słabsi mają wyzwanie przez co intensywnie się rozwijają i poprawiają swoje umiejętności. Gra jak każda inna, pojawiają się jakieś pojedyncze ewolucje, ale rzadziej wsady do kosza, osobiście zawsze traktuję to poważnie i walczę do ostatniej minuty nawet jeśli jest to tylko zwykły mecz towarzyski.
21:30 to koniec zawziętej gry, zlany potem wróciłem do szatni, panował wśród nie których taki rytuał że po wykańczającym treningu wypijaliśmy kilka zimnych złotych browarów. Zwycięski smakuje dobrze, przegrany już nie. ANALIZA. Zawsze rozmawialiśmy jakich dokonaliśmy niesamowitych akcji pod koszem, ile oddanych zostało rzutów, rozmową na ten temat nie było końca. Wyszedłem z hali, rzut oka na telefon nieodebrane połączenie od brata Filipa, odzwoniłem do niego. Szybkim krokiem wskoczyłem do Biedronki po 4 chłodne i ruszyłem w stronę ”KLOCOWNI”. Miejsce to było owiane sławą, dziś już nie istnieje. Brat był z ekipą, chwilę tak z nimi gawędziłem, dopóki nie położyłem torby na ziemię i nie poszedłem na stronę. Później wydarzyła się sytuacja która miała nieoczekiwany zwrot akcji…