Piątek 1993r. Między godziną 11/12h wyszliśmy od dziadka Norberta z bloku, w stronę rynku umiejscowionego tuż przy Szkole Podstawowej nr.1 im. J. Korczaka. Targowisko miejskie żyło samo w sobie, wokół było słychać gwar rozgadanych ludzi, poziom decybeli był wysoki, wtedy to było magiczne miejsce widziane okiem dziecka. Różnorodność produktów udostępnionych przez sprzedawców była ogromna: wędki, czapki, zegary, buty, mięso, słodycze, warzywa, wiertarki, śrubokręty, wszystko czego dusza zapragnie, aby tylko zasięgnąć po pieniądze przeciętnego Kowalskiego. Ludzie zjeżdżali się z różnych stron gminy Czersk, dyskusje, uwagi, negocjacje nie miały końca, można było spotkać specjalistów od wciskania kitu, i tych co chcieli uhandlować produkt, za jak najniższą cenę. Trudno było nam się poruszać z bratem w tym tłoku, chodząc wśród alejek, rozglądaliśmy się wszędzie, ponieważ to była prawdziwa uczta dla naszych oczu. Szczyt handlu odbywał się w godzinach porannych, mniej więcej od 6 do 9. Kupujące osoby wiedziały że w tym czasie można zdobyć świeży produkt w przestępnej cenie, który będzie trudniej pozyskać w porze obiadowej. Nas zdecydowanie kusił świat zabawek który rysował zadowolenie na naszych twarzach. W wychodzonych butach ze skaju, wyprodukowanych przez miejscowy zakład pracy: Spółdzielnia Inwalidów Równość , ubrani w jasny wyprany jeans i białe bluzki, zatrzymaliśmy się przy odpowiednim stoisku. Obsługiwał nas krępej budowy mężczyzna, najbardziej charakterystyczny był u niego wąs, który wyrażał emocje podczas rozmowy. Stoły pokrywała cerata na nich leżały plastikowe pistolety na cympletki, samochodziki, były też gwizdki, lalki, zegarki i piłki, masa fajnych rzeczy. Właśnie w tym dniu, u tego sprzedawcy kupiliśmy najbardziej wartościowy i przydatny produkt, który odmienił moje życie. Była to zwykła gumowa piłka do koszykówki, w barwach amerykańskiej flagi, wyprodukowanej w Chinach. Wtedy nie miało to znaczenia, dla mnie była ona niezwykła i magiczna, pod każdym względem, pieniądze trafiły błyskawicznie do kasy wąsatego sprzedawcy, a my staliśmy się pełnoprawnymi właścicielami. Nosiliśmy ja na przemian, wpatrzeni jak w obrazek, raz Karol, raz ja, to że boisko było blisko rynku, korzystając z okazji, natychmiast poszliśmy wypróbować nasz niepowtarzalny prezent. Po raz pierwszy w życiu, miałem do czynienia z koszykówką, nie mając pojęcia jak się w ogóle gra. Szkoła posiadała 4 stare kosze umiejscowione na asfaltowym boisku, obręcze były bez siatek. Wysokie jak drzewa, robiły na nas ogromne wrażenie, wybór kosza był losowy, trzeba trafić albo w ogóle dorzucić do obręczy, co okazało się faktycznie wyczynem. Beztroska zabawa trwała w najlepsze, jakby nie było końca, nie wiedzieliśmy nic o tym sporcie, jakie są zasady? jak się poruszać? jak rzucać? kto gra w polskiej lidze? kto na świecie?, nic, czysta niewiedza. Trwaliśmy w tej chwili na pewno z 2 godziny, to było niesamowite, otworzyło mi to drzwi do niekończącej się pasji, która wdarła się niepostrzeżenie do mojego życia. Wydawaj pieniądze mądrze, inwestuj za kieszonkowe w wartościowe produkty, w ten sposób rozwijasz siebie, oraz całe otoczenie które uczestniczy w twoich podbojach. Nie bój się wyzwań, odwaga przychodzi sama, kwitnie i odwdzięcza się sukcesami.
Dobre historie, lubię je czytać. Pisz dalej ziom ✌️
Fajne wspomnienie. Normalne podejście do przeszłości z połączeniem priorytetu: tu i teraz. Przypomniały mi się te same czasy. Granie na blokowisku do jednego kosza na parkingu. Fajnie było, bo wszyscy się zbierali wspólnie. Dobre wspomnienia uruchomiliśmy koledzy. Pozdrawiam i dzięki!