Historia tej opowieści zaczęła się w starej drewnianej chacie wokół której rosły wieczne zielone drzewa. W samym środku lasu, albo nie!. Historia tej opowieści zaczęła się na pustyni gdzie było dużo palm i gliniana chatka naszego bohatera o tak! Był sobie Diabeł Tasmański. Silny, porywczy, nieprzewidywalny, mało towarzyski.
Noc stawała się dniem, a dzień nocą a potem i tak wszystko na odwrót. Nigdy nic nie planował, nigdy nie dbał o porządek, żył chwilą. Księżyc grzał niemiłosiernie każdej doby, przepraszam to jednak słońce dawało nieźle popalić. No tak w sumie to gdzie ten Diabeł miał zamieszkać w tej bajce jak nie w piekle, no w sensie na pustyni. Życie nie było łatwe, suche powietrze, brak wody no i z jedzeniem nie było łatwo, jedynie te palmy kokosowe dawały mu ostateczny ratunek.
Trzeba przyznać że zdolności artystyczne posiadał wielkie, bo z łupin wyrabiał narzędzia z których to wyposażył swój skromny domek. Największą zmorą naszego bohatera był brak towarzystwa, bo ileż to można mruczeć na siebie pod nosem i rozmawiać do kokosów. Wieczorem gdy słońce nie przestało palić, w swoim kokosowym łóżku myślał jak się wydostać z tego piekła. To przecież pustynia i jej nieosiągalny bezkres w którym kierunku miał bym iść? -pomyślał po czym położył się spać.
Wczesnym rankiem gdy słońce paliło nie miłosiernie, Spojrzał swoim diabelskim okiem w tą nieograniczoną przestrzeń piasku. Wrogie miał oczy czarne jak węgle, a i tak był zabawny, bo jego cechą bylo mruczenie. Spojrzał jak na dzikim zachodzie, stał i się gapił. Spakował swój kokosowy plecak, pełen kokosów i ruszył przed siebie zostawiają gliniany domek. Tak zaczęła się straaasznie śmieszna pełna przygód podróż Diabła Tasmańskiego którego imię brzmi -MROK.
Piasek i słońce, słońce i piasek, piasek i morze,nie! nie! piasek i piasek. Tylko Ślady łap zostawały krótko za nim. Dreptał tak dzień i noc, noc i dzień aż w końcu zorientował się ze został mu tylko jeden kokos z dwóch. Zamruczał po czym w blasku księżyca zasnął na otwartej przestrzeni piaskowego morza. Dnia kolejnego, w sumie to już nie wiadomo ile to dni, bo ten czas jakby się zatrzymał, i w jednej chwili padł z wycieczenia. KONIEC. Nie ! No żartowałem
Ahoj! NIECH MNIE OCZY SZCZYPIĄ ! Rozbitek na horyzoncie ! Rooozbitek ! Wykrzyczał- podekscytowany Owczarek belgijski o imieniu SZOGUN
Wstawaj durnowaty- dodał Wstaawaaj! Biegał tak dookoła, patrzył i wąchał aż w końcu chwycił delikatnie go za łapy i wciągnął na pokład drewnianej łajby.